Od tygodnia moja cała przestrzeń życiowa ogranicza się do ciasnej sali i tego korytarza. Mamy zakaz wychodzenia poza oddział oraz zakaz jakichkolwiek odwiedzin, bo rodzina może przynieść COVID na oddział (no chyba że rodzina pracuje w Glovo lub KFC – wtedy może swobodnie poruszać się po oddziale z maseczkami na brodach, bo dostawców żarcia widocznie wirus się nie ima).
Korytarz… To jedyny kawałek miejsca, w którym można rozprostować nogi. Nie mamy żadnej świetlicy, więc albo się leży w wyrku, albo drepcze po tym korytarzu w prawo i w lewo.
Więc sobie tak dreptam robiąc dziennie około 10 000 – 12 000 kroków. I tak już siódmy dzień…
Kilka ciekawostek:
- długość korytarza wynosi 71 kroków, więc przemierzam go jakieś 150-170 razy dziennie,
- do tej pory przeszedłem się tym korytarzem około 1000 razy,
- na korytarzu jest 1570 płytek,
- na suficie jest 13 lamp, z czego działających jest 9,
- na ścianach naliczyłem 29 elektrycznych puszek podtynkowych (ale jeszcze słabo widzę, więc mogłem jakieś przeoczyć),
- we wszystkich wózkach inwalidzkich stojących na korytarzu koła mają po 28 szprych,
- wg manometrów w skrzynce na ścianie ciśnienie wszystkich gazów medycznych jest prawidłowe,
- na korytarzu są trzy gaśnice przeciwpożarowe. Wszystkie mają aktualne przeglądy.
To chodzenie jest cholernie nudne, ale… Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, nie mam już siły leżeć…
[…] oraz w sugerowane słowo do podmiany i nie widziałem czym się różnią. Między innymi dlatego w poście o moim szpitalnym korytarzu życia mogliście przeczytać o „manometrach w skrzypcach na ścianie” zamiast „w […]