Czołem!
Na to jedno proste pytanie zadane w tytule postu można odpowiedzieć na tysiące różnych sposobów opisując najróżniejsze możliwe scenariusze przebiegu udaru mózgu.
Ja przedstawię Wam dzisiaj historię, która przytrafiła się mi kilka tygodni temu…
Spis treści
Zaczęło się niepozornie
Wszystko zaczęło się w piątek, piąteczek, piątunio – niemalże na początku pięknego weekendu, w czasie którego miałem jechać z kołem do Poznania na zlot monocykli elektrycznych. Obudziłem się z bólem lewej strony głowy. Nie chciało mi się od razu zrywać z wyrka, więc chwyciłem telefon do ręki i patrzyłem sobie co tam nowego pojawiło się na Instagramie.
Przewijam, przewijam i… coś mi nie gra. Patrząc na lewą stronę ekranu telefonu, nawet kątem oka nie widziałem kompletnie niczego z prawej strony. Jeszcze kilkukrotnie omiotłem wzrokiem cały ekran telefonu i tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że coś jest nie tak.
Byłem wtedy sam w domu (Justyna pojechała już do pracy), więc zerwałem się z wyrka, siadłem do kompa i na szybko wstukałem w google hasło „objawy udaru”. Klikam w pierwszy link i widzę… jakieś kompletnie losowe ciągi liter. Cofam się, klikam w drugi link i… to samo. Próbuję jeszcze z trzecim linkiem, ale wynik tylko potwierdza moje obawy i zaczyna budzić we mnie małą panikę.
Nie dość, że straciłem część pola widzenia, przez co nie byłem w stanie zobaczyć całego wyrazu i musiałem próbować czytać litera po literze, to nawet w ten sposób nie umiałem złożyć nawet najprostszego słowa.
Kontrolnie pobiegłem jeszcze do łazienki, żeby przed lustrem sprawdzić czy równo się uśmiecham. Szczerzę się do lustra i… klops, bo nie jestem w stanie zobaczyć całej swojej twarzy. Widziałem albo jeden kącik ust, albo drugi – i ni cholerki nie byłem w stanie porównać czy równo się podnoszą…
Co ciekawe – nie miałem najmniejszych problemów z pisaniem. Bez większych problemów wybrałem numer 112, opisałem co się dzieje i cierpliwie czekałem na przyjazd ZRM (zespołu ratownictwa medycznego). W szpitalu nie miałem też problemów z tym żeby się podpisać – chociaż kompletnie nie wiedziałem co podpisuję, więc personel musiał mi wszystko tłumaczyć.
Ale czekajcie – zanim dojedziemy do szpitala, zostańmy chwilę przy samym przejeździe karetką pogotowia ratunkowego…
Przyjazd ZRM (Zespołu Ratownictwa Medycznego)
Pogotowie przyjechało stosunkowo szybko. Po telefonie na 112 zdążyłem tylko zamknąć psa, spakować dokumenty, telefon i ładowarkę i po kilku minutach karetka stała już pod moim domem.
Szybki wywiad, pomiar ciśnienia, tabletka pod język i… się zaczęła pogadanka…
- Ratownik: Skoro pan źle widzi, to dlaczego wzywa pan pogotowie zamiast pojechać do okulisty?
- Boli mnie pół głowy, straciłem znaczną część pola widzenia i nie umiem niczego przeczytać. Wiem, że z udarami nie ma żartów, dlatego zadzwoniłem – a dyspozytor uznał wezwanie za zasadne.
- Ratownik: To na pewno od siedzenia przed komputerem.
- Tego nie wiem, ale tyle się czyta o tym, że przy udarach każda minuta jest na wagę złota, że wolałem nie ryzykować.
- Ratownik: To lepiej tyle nie czytać.
No kurwa mać! Przepraszam najmocniej za wulgaryzmy, ale w tym punkcie puściły mi emocje – zarówno wtedy w karetce, jak i teraz gdy o tym piszę. Nie dość, że byłem przerażony tym co się ze mną dzieje, to jeszcze konował musiał mi dodatkowo podnieść ciśnienie. Zdaję sobie sprawę z tego, że ludzie dzwoniąc na 112 czasami mocno naciągają rzeczywistość i wzywają ZRM do błahych spraw, ale ja znam swój organizm i wiedziałem, że coś jest zajebiście nie tak. Pierwszy raz w życiu tak się czułem i byłem całą sytuacją mocno wystraszony, więc ratownik mógł zachować te debilne uwagi i komentarze dla siebie.
Szybka diagnostyka na SOR
O naszym zielonogórskim Szpitalnym Oddziale Ratunkowym nie pozwolę powiedzieć złego słowa. Diagnostyka przebiegła tam naprawdę błyskawicznie. Wszystko rozegrało się w ciągu kilkunastu minut – szybki wywiad, wymaz COVID, podstawowe badania i prosto na tomografię komputerową. Wszystko odbyło się bez ani jednej minuty zbędnego czekania. Podobnie wyglądało to rok temu, gdy trafiłem na SOR z zawałem (ale to jest historia na osobny post).
TK na szczęście wyszła czysto i wiedzieliśmy, że w głowie nie dzieje się (jak to wyraził się lekarz) nic grubego. Z jednej strony ulga, ale z drugiej… coś się jednak dzieje, a ja nadal nie wiem co…
W międzyczasie do szpitala dojechała moja Justyna, więc razem czekaliśmy w poczekalni SOR na dalszy rozwój wydarzeń.
Siedząc w poczekalni minął nas wózek myjący podłogi…
Tak – dobrze przeczytaliście – zobaczyłem sam wózek jadący sobie beztrosko po szpitalnym korytarzu. Dopiero jak omiotłem wzrokiem dookoła wózka zobaczyłem pracownika, który go pchał.
Jest to kolejny taki dziwny i niepokojący moment, który dosyć mocno utkwił mi w pamięci i tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że dzieje się coś niedobrego.
Fascynujące był w tym wszystkim fakt, że… nie widziałem że czegoś nie widzę. Na filmach często pokazują utratę widzenia jako czarną plamę pojawiającą się przed oczyma. U mnie niczego takiego nie było – mózg tak sprytnie „dopowiadał” sobie to czego nie widział, że często nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że czegoś nie widzę. Tak było np. podczas wsiadania do karetki – z prawej strony drzwi stal jeden z ratowników, którego w ogóle nie zauważyłem idąc do karetki (ale wydawało mi się, że bez problemu widzę całą karetkę). I nagle słyszę „dzień dobry” wypowiedziane przez człowieka, który stał zaraz obok, a ja go kompletnie nie widziałem.
Najdziwniejsze było jednak rozmawianie z kimś twarzą w twarz. Gdy patrzyłem w czyjeś prawe oko, to w ogóle nie widziałem lewej części jego twarzy. Po prostu pustka i tło z tyłu. Wyglądało to mniej-więcej tak:
Dziwne to było i straszne zarazem. Straszne, bo patrząc jakiejś pielęgniarce w prawe oko mogłem nie zauważyć, że lewym puszcza mi oczko…
PS – o pielęgniarkach będzie osobny post!
Badania okulistyczne
Na kolejną część diagnostyki wysłali mnie na oddział okulistyczny, gdzie zrobiono mi kilka podstawowych badań typowo okulistycznych. Czytanie pojedynczych liter na tablicy wiszącej na ścianie zdałem chyba celująco. Problem natomiast miałem z badaniem, w którym miałem patrzeć lekarce na czubek nosa i mówić kiedy stracę jej palec z pola widzenia. Przestawałem go widzieć praktycznie od razu, gdy tylko oddalił się o 1 cm od nosa. Sam David Copperfield nie powstydziłby się takiej sztuczki ze znikaniem.
Mały problem miałem z badaniem daltonistycznym. Nigdy nie miałem problemów z rozróżnianiem kolorów. Teraz gdy lekarka pokazywała mi kolejne strony w tej książeczce z kolorowymi cyframi ukrytymi wśród innych kolorowych ciapek, bez problemu dostrzegałem różnice w kolorach, ale miałem duży problem z odczytaniem na jaką cyfrę patrzę. Częściowo wynikało to z tego, że nie widziałem jej w całości (mocno zawężone pole widzenia), ale nawet gdy próbowałem prześledzić wzrokiem linię rysującą daną cyfrę, to nie potrafiłem jej rozpoznać.
Najważniejszym badaniem okulistycznym było badanie pola widzenia. Badanie było banalnie proste – patrząc w środek planszy miałem mówić kiedy tracę z pola widzenia mały świecący punkcik poruszający się w różnych kierunkach. I tutaj wynik był już prosty – nie widzę kompletnie nic na prawo od osi wzroku. NIC!
Z oddziału ocznego wypuścili mnie z informacją, że od strony okulistycznej wszystko jest w porządku i zaburzenie pola widzenia ma podłoże neurologiczne. Wracamy więc na SOR.
Konsultacja neurologiczna
Po kilku minutach przyszedł do mnie neurolog i krótko oznajmił – TK wykluczyła coś nagłego i poważnego, ale ewidentnie coś się dzieje i trzeba by zrobić rezonans magnetyczny i najchętniej przyjąłbym pana na oddział. Prawdę mówiąc jeszcze w drodze do szpitala wiedziałem, że nie pozwolę się z niego wyrzucić bez solidnej diagnostyki, więc w głębi serca ulżyło mi, że nie próbują bagatelizować sprawy i chcą zrobić dokładniejszą diagnostykę.
Na oddziale neurologicznym przyszło pierwsze załamanie
Cała diagnostyka odbywała się do tej pory błyskawicznym tempem. Na oddziale wszystko zwolniło i dalsza część diagnostyki odbywała się już w typowym rytmie oddziałowym – rano pomiar temperatury, po jakimś czasie ciśnienia, po kolejnych kilku godzinach pobranie krwi do badań. W ciągu dnia krótka (bardzo krótka) wizyta lekarza prowadzącego, a na wieczór znowu pomiar ciśnienia i przed snem pomiar temperatury. Co kilka dni zabierali mnie na jakieś dodatkowe badanie (echo serca, dopplerowskie USG tętnic szyjnych, założenie holtera EKG i ostatniego dnia rezonans magnetyczny). W tej całej rutynie spoko rozrywką były nawet wymazy na COVID-19, które robiono mi co dwa dni.
Pomiędzy tymi wszystkimi atrakcjami miałem dużo czasu, żeby leżeć i myśleć. Za dużo czasu…
Pierwsze dwa dni na oddziale były ciężkie dla mojej psychiki. Nie dość, że z powodu bólu głowy byłem prawie cały czas na kroplówce z Ketonalem (który i tak do końca nie pomagał), to jeszcze po głowie chodziły najróżniejsze czarne myśli.
Z jednej strony cały czas myślałem o tym, że kilka lat temu mój ojciec zmarł na glejaka mózgu (jego ojciec też zmarł na glejaka). Pamiętam jak dziś, jak pojawiły się u niego pierwsze, z pozoru błahe objawy. Wtedy też trafiliśmy na SOR, gdzie miał zrobioną tomografię, na której kompletnie nic nie wyszło (glejak był wtedy za mały, żeby wyjść w badaniu TK). A ledwie kilka miesięcy później było już po wszystkim…
Równocześnie zaczęły się rodzić w mojej głowie teorie, że jeżeli jakimś cudem to nie jest glejak, to może to być stwardnienie rozsiane, gruczolak, tętniak, neuropatia, itp. Uwierzcie mi – te dwa dni były bardzo ciężkie. Zacząłem już sobie wtedy układać w głowie listę spraw, które muszę uporządkować po wyjściu ze szpitala. Przy niektórych punktach z tej listy zastanawiałem się, czy w ogóle zdążę to załatwić…
Moje samopoczucie dodatkowo pogarszał fakt zamknięcia na oddziale. Ani ja nie mogłem wychodzić z oddziału, ani nikt nie mógł mnie odwiedzić. Ta izolacja mocno mi doskwierała.
Uspokoiłem się dopiero trzeciego dnia, gdy powoli zacząłem odzyskiwać wzrok i zaczęła mi wracać zdolność czytania. Tylko żebyście mnie dobrze zrozumieli – nie byłem jeszcze w stanie przeczytać żadnego dłuższego słowa, ale chociaż byłem już w stanie przeczytać napis WC na drzwiach. I mówię Wam – dawno nic mnie tak nie ucieszyło, jak widok tabliczki z napisem WC.
No dobra – może raz się cieszyłem w podobnym stopniu, gdy kilkanaście lat temu skusiłem się nad morzem na „świeżą rybę” i później w panice szukałem najbliższego WC. Ale to jest zupełnie inna historia…
Trzeciego dnia zaczął też ustępować ból głowy, więc czułem i widziałem że następuje jakaś poprawa. To mnie mocno podniosło na duchu i dało nadzieję, że może będzie dobrze. Chociaż wtedy nadal jeszcze nie wiedziałem, czy kiedykolwiek będę mógł jeszcze prowadzić samochód czy jeździć na kole (wtedy na pewno bym się jeszcze nie odważył).
Czytałem na poziomie 5-latka
W kolejnych dniach coraz lepiej szło mi z czytaniem. Nadal robiłem to na poziomie 5-letniego dziecka, ale dukając literkę po literce byłem już w stanie coś przeczytać – chociaż nie powiem, nie było to łatwe. Największe problemy miałem z przeczytaniem słów, w których ktoś zrobił literówkę, lub napisał je bez polskich ogonków. Gapiłem się na takie słowo i ni cholery nie potrafiłem zrozumieć co to za wyraz. Czasami próbowałem to wywnioskować z kontekstu, a czasami prosiłem, żeby ktoś napisał to jeszcze raz.
Podczas pisania miałem dużo problemów z autokorektą w telefonie. Od czasu do czasu podkreślała mi jakieś słowo i proponowała zastąpienie innym, a ja się wpatrywałem w to co napisałem oraz w sugerowane słowo do podmiany i nie widziałem czym się różnią. Między innymi dlatego w poście o moim szpitalnym korytarzu życia mogliście przeczytać o „manometrach w skrzypcach na ścianie” zamiast „w skrzynce”. I doskonale pamiętam jak podczas pisania tamtego postu telefon podkreślił mi słowo „skrzynce” i zaproponował zastąpienie innym. Więc zastąpiłem – bo nie widziałem różnicy między tymi słowami i zaufałem smartfonowi.
Ten przykład świetnie obrazuje to, jak dużym wyzwaniem było dla mnie czytanie. To nie była tylko kwestia tego, że nie widziałem całego słowa. Mój mózg po prostu nie potrafił interpretować tego co widzi. Z resztą – do tej pory płata mi figle (jeszcze wspomnę o tym pod koniec postu).
Jest diagnoza!
Oczekiwanie na rezonans ciągnęło się w nieskończoność. Albo wypadałem z kolejki przez pilniejsze przypadki, albo nie mogłem mieć rezonansu z powodu założonego holtera EKG, albo rezonans był zepsuty… Więc cały czas nie wiedziałem co tak właściwie się stało i czy się z tego wyliżę.
Dopiero po tygodniu lekarz mi powiedział, że ich zdaniem to jest na pewno udar, a MR chcą zrobić tylko dla potwierdzenia diagnozy. I wtedy mi się wymsknęło radosne ZAJEBIŚCIE!
Serio – jakkolwiek absurdalne by to nie było, po usłyszeniu słowa „udar” kamień spadł mi z serca i poczułem olbrzymią ulgę. Wszystkie inne diagnozy wyjaśniające nagłą utratę wzroku o podłożu neurologicznym były w cholerę gorsze, więc szczerze się ucieszyłem z tego udaru. Na drugi dzień udało się w końcu zrobić rezonans, który tylko potwierdził tę diagnozę.
Ostry udar niedokrwienny w części potylicznej mózgu
Pozwolę sobie zacytować ze strony Hello Zdrowie fragment opisujący funkcje części potylicznej mózgu:
– ocenę odległości, rozmiaru oraz głębokości,
https://www.hellozdrowie.pl/plat-potyliczny-mozgu-budowa-funkcje-uszkodzenia/
– rozumowanie przestrzenne,
– rozpoznawanie ruchu obiektów,
– określanie koloru widzianych przedmiotów,
– rozpoznawanie bodźców wizualnych, w tym przedmiotów i znajomych twarzy,
– pamięć wzrokową,
– czytanie,
– przekazywanie informacji wzrokowych do innych obszarów mózgu (co pozwala na ich zapamiętywanie, nadawanie im znaczenia, wywoływanie adekwatnej odpowiedzi ruchowej i słownej).
Biorąc pod uwagę cały wachlarz możliwych deficytów po ostrym udarze w części potylicznej mózgu, moje objawy były dosyć łagodne. Pominę już udary w innych częściach mózgu, które mogą się zakończyć paraliżem, utratą mowy, pamięci i innymi dużo gorszymi deficytami.
Mówiąc wprost – miałem wiele szczęścia w tym nieszczęściu.
Udar mózgu w wieku 36 lat?
Dzień po rezonansie dostałem już wypis do domu, ale to jeszcze nie koniec całej tej historii. Udar w tym wieku nie jest czymś normalnym, więc trzeba jeszcze znaleźć przyczynę. Dostałem więc całą listę skierowań do najróżniejszych specjalistów w celu dalszej diagnostyki pod kątem wad serca czy rzadkich chorób krwi. Słyszałem również o przypadkach udarów zdarzających się po pół roku od przejścia COVID19, co też by się u mnie pokrywało z odchorowaniem COVIDa zimą.
Mogłem zostać jeszcze kilka tygodni na oddziale i tam zrobić całą dalszą diagnostykę, ale stwierdziłem że skoro nie umieram (a przynajmniej nie tak szybko jak jeszcze kilka dni temu myślałem), to wolę wyjść i uderzyć do dobrych i polecanych specjalistów. Nie żebym nie ufał lekarzom ze szpitala, ale jednak w szpitalu trafiłbym na przypadkowych lekarzy – jeden mógłby być wyśmienitym specjalistą, a drugi konowałem pokroju tego ratownika z karetki.
Nie chciałem zostawiać swojego życia losowi, dlatego wolałem już na własną rękę poszukać lekarzy, którzy naprawdę solidnie i fachowo będą prowadzili dalszą diagnostykę.
Jak się czuję po 3 tygodniach od udaru?
Ze wzrokiem jest już całkiem dobrze. Wydaje mi się, że pole widzenia wróciło w 100% (niedługo wybiorę się do okulisty na badanie pola widzenia). Z czytaniem też jest całkiem spoko. Może nie czytam tak super płynnie jak przed udarem, ale robię to już w miarę swobodnie. Czasami jeszcze zdarza mi się zawiesić na dłuższych i trudniejszych słowach, albo zwyczajnie pomylić słowa (tzn. przeczytać zupełnie inne słowo niż jest napisane).
Póki co mózg nadal potrafi mi płatać figle podczas czytania, więc do końca mu nie ufam i czasami widzę coś innego, niż faktycznie jest napisane.
Pakując zamówienia w naszym hulaj.market mam też problem z odczytywaniem numerów zamówień. Są to niby tylko cztery cyfry (np. 9864), a muszę się mocno skupić żeby nie pomylić którejś z nich.
Przez cały czas obserwuję jednak postępującą poprawę, więc jestem cholernie szczęśliwy, że to się tak skończyło.
I w tym poście to chyba by było na tyle. Wyszedł z tego dosyć obszerny tekst, więc pewnie część z Was ograniczyła się tylko do obejrzenia załączonych obrazków, ale chciałem podzielić się całą historią od A do Z.
Aaa – jeszcze jedna kwestia!
Przy udarze każda minuta jest na wagę złota!
Nigdy, ale to NIGDY nie bagatelizujcie u siebie czy u innych osób żadnych dziwnych objawów typu utrata wzroku, bełkocząca mowa, niedowład jednej strony ciała, nierówny uśmiech, dziwne i odbiegające od normy zachowanie, problemy z chodzeniem, itp.
Nie słuchajcie konowałów pokroju tego ratownika medycznego, który po mnie przyjechał. Każdy lekarz Wam powie, że przy udarze każda minuta jest na wagę złota i im szybciej rozpocznie się leczenie, tym większa szansa na przeżycie i na cofnięcie się deficytów neurologicznych.
I nie bójcie się dzwonić na 112!
Wiele razy słyszałem od znajomych, że w jakichś sytuacjach nie zadzwonili na 112 z obawy przed mandatem za bezpodstawne wezwanie pogotowia. To absolutnie tak nie działa! Dzwoniąc na 112 opisujecie dyspozytorowi swoje objawy i to on podejmuje decyzję, czy trzeba wysłać do Was ZRM (Zespół Ratownictwa Medycznego).
Oczywiście jest jedna zasada – rozmawiając z dyspozytorem nie wymyślajcie objawów których nie macie, nie wyolbrzymiajcie tych które macie i możliwie jak najbardziej szczerze opiszcie co się dzieje, aby dyspozytor mógł podjąć dobrą decyzję o wysłaniu lub nie wysłaniu zespołu. I jedyny mandat jaki można w takiej sytuacji dostać, to mandat za ściemnianie i wymyślanie historii, które nie pokrywają się z rzeczywistością.
No – teraz to już naprawdę koniec. Kochani – Wasze zdrowie!
PS – jeżeli ktoś ma jakieś znajomości w Browarze Służby Zdrowia, to dajcie im znać żeby wypuścili piwo UDAR MÓZGU, bo to z atakiem serca było dla mnie modne rok temu.
PPS – chciałbym jeszcze wszystkim podziękować za wsparcie i za uruchomienie swoich kontaktów w celu przyspieszenia terminu rezonansu. Jesteście kochani!
Największe podziękowania należą się mojej Justynie – za wsparcie duchowe oraz za codzienne dokarmianie najróżniejszymi pysznościami, bo na tym szpitalnym żarciu bym tego nie przetrwał.
Pozdrawiam!
Łukasz
Bardzo Ci współczuję, i cieszę się że względnie jest ok i życzę Ci powrotu do pełni zdrowia. Przeczytałem całość blog fajna sprawa, do następnego wpisu
Najważniejsze, że wszystko wraca do normy. No i że mogę latać na kole!
PPS z przedostatniego akapitu przeczytałem jako Polska Partia Socjalistyczna. Potrzebowałem minuty, żeby ogarnąć, że to post post scriptum.
A na poważnie: przerażające jest, że te sprawy dotyczą też ludzi mło… Ludzi w średnim wieku, jak ja. Czuwaj!
No niestety – nikt z nas nie zna dnia ani godziny. Takie to już jest to nasze życie…
I jak wiesz już co było przyczyną udaru? Ja miałam mikro udar ale u mnie przyczyna jest znana tj. trombofilia. Zdrowia dla Ciebie i Rodziny
[…] i najlepiej na pełnej baterii 😉 W czasie wyjazdu do Warszawy miałem pierwszą rocznicę udaru i jako 37-letni udarowiec mogę powiedzieć tylko jedno – CARPE […]
Bardzo ciekawy artykul, sam sie zastanawialem ostatnio czy czasem nie mam udaru ale neurolog stwierdzil na szczescie cos innego. Powiedz mi prosze, jak to leczyli w szpitalu w Twoim przypadku? Duzo zdrowka zycze
Leczenie polegało w sumie tylko na podawaniu leków. Później w ramach „rehabilitacji” miałem dużo czytać na głos i w sumie to wszystko.