„A czy wie pani jak gołębie rozłupują orzechy laskowe?”
W szpitalu mam okno z widokiem na główne wejście do szpitala oraz park. Na ławeczce widocznej po lewej stronie od tygodnia przychodził starszy pan. W jednej ręce zawsze trzymał papierosa, a w drugiej stojak na kroplówki. Przychodził tak po dwa/trzy razy dziennie. Człowiek leciwy, ale widać że zadbany. Zawsze w eleganckim szlafroku i z długą siwą brodą, więc i mądry (bo jak powszechnie wiadomo, długa siwa broda jest oznaką mądrości).
Siadał tak na ławeczce i zagajał do przechodzących obok kobiet pytaniem „a czy wie pani jak gołębie rozłupują orzechy laskowe?”. Jeżeli tylko kobieta zareagowała, zaczynał opowieść o tym jak to lubi obserwować ptaki, ale nigdy nie wiedział jak gołębie rozłupują orzechy. No bo przecież nie mają ani dużego i mocnego dzioba, ani szponów pozwalających im dobrać się do środka orzecha. Chwytają więc orzechy pazurkami, lecą z nimi wysoko i zrzucają na beton. Takie to mądre ptaki.
I na tym przeważnie opowieść się kończyła. Ale odkąd tutaj jestem słyszałem ją kilkanaście razy. Zawsze w identycznej formie. Był to nasz swoisty teatr – ja się wygodnie opierałem łokciami na poduszce ułożonej na parapecie, niczym starsza kobieta w PRL-owskim blokowisku, a starszy pan odgrywał swoją dobrze wyuczoną rolę.
Dzisiaj za oknem jest jakoś nieswojo i pusto, bo starszy pan się jeszcze nie pojawił. Co się z nim stało? Może poszedł do domu? A może zmarł w nocy? Tego nie wiem.
Fascynuje mnie jak bardzo można się zżyć z kompletnie obcym człowiekiem, z którym nawet nie zamieniło się jednego słowa. Cały czas byłem tylko i wyłącznie widzem w jego przedstawieniu.
Mam nadzieję, że Pan wrócił do domu. Ale czuję, że pytanie „a czy wie Pani jak gołębie rozłupują orzechy laskowe?” zostanie w mojej głowie, niczym kultowe hasło „W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigall”…